wtorek, 26 lutego 2019

eM./15 [26.02.2019]

I kolejne wieczory z serialem. Tym razem izraelski "Shtisel", serial z 2013 roku. Czytałam same pochlebne opinie a mimo to jakoś nie mogłam zebrać się do oglądania. A kiedy już zebrałam się - to nie mogłam przestać. Tylko dwa sezony, 24 odcinki... i pozostaje ogromny niedosyt. To taki serial, który poza tym, że wypełnia czas, zostawił też we mnie ślad. Taka furtka do świata, o którym właściwie nie mamy pojęcia lub postrzegamy bardzo stereotypowo: świata ortodoksyjnych wyznawców judaizmu. Świata, w którym życie podporządkowane jest religii, obrzędom, prawu. Świata, który właściwie nie pozostawia wyboru ścieżki życiowej - jest tylko jedna, dla każdego oczywista i dla całej społeczności jedyna akceptowalna. A jednak jest miejsce na sercowe rozterki, dramaty, trudne wybory. Jest miejsce na mistycyzm przedziwnie połączony z pragmatyzmem. Jest pobożność, humor, bywają szemrane interesy i decyzje moralnie dwuznaczne. Jest miejsce na kłamstwo, manipulację, bunt. Dla mnie to fascynujący świat, świat obrządku, tradycji ale i umiejętności w zasadzie bezkolizyjnego funkcjonowania z tym nowoczesnym, znanym nam, liberalnym światem. Z tego serialu tchnie spokój, ciepło, mądrość i bardzo specyficzny humor. Można tego bohaterom zazdrościć - tej oczywistości wyborów życiowych, które od dziecka tak bardzo wszczepione w świadomość, że niewątpliwie pozwalają uniknąć wielu zagrożeń i pułapek współczesności. Ale mam też przekonania, że ten serial przedstawia dość uładzoną wersję życia "ortodoksów", że na potrzeby widza została ona nieco polukrowana i upudrowana. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia z najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy - Mea Shearim aby zobaczyć, że dość mocno różni się od serialowej rzeczywistości (w serialu rodzona Shtisel zamieszkuje nieco mniej ortodoksyjną, bardziej elegancką dzielnicę Geula).

https://vimeo.com/105325576

Oczywiście polecam (acz z dostępem do wikipedii bo sporo kwestii typowo obrzędowych dla mnie było niezrozumiałych), i bardzo polecam obejrzeć aktorów "w cywilu":). Po obejrzeniu dwóch sezonów muszę na przymusowy detoks - nie bardzo umiem wyobrazić sobie, że miałabym teraz chęć oglądać jakikolwiek inny serial. Więc może czas (nareszcie...) na moją książkę do zrecenzowania? Chociaż najchętniej znów sięgnęłabym po izraelskie reportaże Pawła Smoleńskiego...

poniedziałek, 25 lutego 2019

G./17 [21-24.02.2019]

Odebrałam zaświadczenie z gimnazjum. Pod szkołą spotkałam naszą wieloletnią sąsiadkę z Wiartla. Podwiozłam ją do domu. Mówiła, że nie może pogodzić się z brakiem mojego ojca. To było miłe, smutne i wzruszające.

Popołudnia w czwartek i piątek spędziłam w br2. W tym miesiącu rozliczanie idzie sprawniej, spokojniej. W ogóle atmosfera w biurze jest o niebo lepsza, niż przez ostatni rok.
Wieczorem w piątek pojechałam jeszcze na relaksację. Nie zasnęłam, trochę wyciszyłam się i mam wrażenie, że wyluzowałam z trzymaniem się tych wszystkich smętnych myśli.

Wysłuchałam "Coś, o czym chciałam ci powiedzieć". Mnie się podobało, ale fakt, lubię opowiadania. Na pewno co najmniej trzy zrobiły na mnie wrażenie, zostawiły ślad. To takie krótkie obyczajowe, realistyczne historie. Te trzy z zauważalnym twistem, mistrzowsko podkręcone. Jedyny mankament ze strony Auditeki, to zbyt krótkie przerwy między kolejnymi historiami, a Anna Cieślak tam szepcze tytuły, że trzeba naprawdę dużego skupienia, żeby to zauważyć.
Jako kolejny włączyłam 2 Księgę Tronu z czaszek. Przyznam, że to niesamowity cykl. Przemyślany, spójny, widać jak bohaterowie ewoluują, pozostając jednak sobą, mnogość postaci nie przeszkadza, ponieważ scharakteryzowani są tak rzetelnie, że nie ma zamieszania. No i Filip Kosior czyta rewelacyjnie.

W czwartek ugotowałam pieczarkową odświeżoną jedwabistym szpinakiem i w takim składzie wchodzi na listę moich ulubionych zup.
W sobotę po powrocie z br1 postanowiłam zrobić pączki. I na dodatek uparłam się, że mają wyjść dobre i miękkie ! Wyszły niezłe - nadziewane wiśniami. Pragnę powtórki :) tylko muszę kupić termometr cukierniczy.




Z pączkami pojechałam pić za zdrowie nowo narodzonej wnuczki Irenki.

W niedzielę pojechałyśmy z mamą do Ośrodka. Było smutno, tata w kiepskiej formie, bardzo śpiący i bardzo nieobecny...

Cieszę się, że wziąwszy pod uwagę dostępne opcje, jestem sama. D. aktualnie odleciał z planety Ziemia, a ja mogę wyłączyć internet i nie czytać jego przemyśleń. Jest taki stary kawał, jak to siedzą babcia z dziadkiem przy stole i w pewnym momencie dziadek uderza babkę łyżką w głowę mówiąc: jak sobie przypomnę, żeś ty cnoty nie miała...
I okazuje się, że to nie kawał, a historia całkiem życiowa.

czwartek, 21 lutego 2019

eM./14 [21.02.2019]

Wczoraj umyłam okna. Kilkanaście razy podchodziłam do okna balkonowego, z zachwytem patrząc, że jak to, nagle tak dobrze widać co za oknem?:) Za pomocą myjki umycie wszystkich okien zajęło mi jakieś pół godziny. Doprawdy nie rozumiem dlaczego widząc tak doskonały efekt nie robię tego częściej? A dziś spadł deszcz, od rana usiłuję uporać się z koszmarnym bólem głowy, za to waga pokazała -2 kg (od naszego powrotu z ferii - niecały miesiąc temu - czyli bardzo zdrowe tempo chudnięcia). 

Kupiłam cudowny odświeżacz do automatycznego dozownika. Ma takie nuty, jak moje wymarzone, wytęsknione perfumy, na które poluję a których regularna cena przyprawia mnie o palpitację serca a węża w kieszeni co najmniej o udar (czy muszę dodawać, że już wycofane z produkcji?). I tak dociera do mnie ten pisk o zapachu kremowego irysa. Myślę - a sprawdzę, może w el-nino będą w dobrej cenie? I są! Tester 100 ml! Dostępna ilość 1-3 sztuk, zatem być może ostatni na ziemi flakon! Nie mam kasy, ale trudno - coś sprzedam, coś zastawię, wrzucam do koszyka za pobraniem. A teraz czekam aż zamówienie zmieni status z "autoryzowane" na "w realizacji", bo po moim zakupie znów przestały być dostępne i nie wiem, czy nie skończyły się tuż przed moim nosem! 
Czuję się jak hazardzistka, która obstawia na wyścigach a to przecież tylko kartka z pamiętniczka kury domowej;) A w temacie kury - wczoraj zrobiłam leniwe takie, że klękajcie narody. I jeszcze zupę pieczarkowo-szpinakową, że ach i och!

G./16 [20.02.2019]

Skończyłam słuchać "Rodzanice". Znaleziona recenzja w punkt odzwierciedla moje wrażenia. Dorzucenie jeszcze motywu kazirodztwa i pedofilii oraz wątku Klementyny w roli morderczyni, to o nie jedne most za daleko, żeby dobrze ocenić tę powieść. Jestem rozżalona i zawiedziona.

Zaczęłam słuchać opowiadania Alice Munro. Kiedyś red. Nogaś zachwalał jej książkę i od tamtego czasu chciałam mieć w ogóle jakieś zdanie na ten temat. Na razie jeszcze nie wiem.

eM./13 [20.02.2019]

Skończyłam słuchać "Rodzanice", nie korzystałam z mojej aplikacji więc mocno się zdziwiłam, że taka krótka, że to już i że w zasadzie rozwiązanie zagadki było takie szast-prast i koniec. Mam bardzo mieszane uczucia. Bohaterowie ewoluują w jakąś dziwną stronę, szaleństwo i amok dopada tam dosłownie każdego. O ile "rozmowa z człowiekiem z szafy" w wykonaniu Weroniki była komiczna, o tyle amok Grażyny był smutny, niepotrzebny. Na każdym kroku pedofilia, kazirodztwo. Mieszkańcy wsi nie postępują jak normalni ludzi - są świadkami przestępstwa a żaden z nich nie idzie z tym na policje. Dziennikarka obeznana ze sprawami regionu nie wie, że w wiosce obok mieszka dziewczyna przez lata więziona przez pedofila, mimo że to głośna sprawa a dziewczyna niepokojona przez nikogo chodzi po okolicy. Trup trupa trupem pogania. Młody milioner popada w obłęd, jego żona przez lata będąca luksusową maskotką nagle staje się odnoszącą sukcesy kuną biznesu i staje na czele rodzinnego konsorcjum. Pani psycholog namawia męża na czyn prokreacyjny, za argument podając "nic nie będziesz musiał przy dziecku robić". Przemocowiec wyznaje miłość słowami "miało być zwykłe ruchanko ale zakochałem się w tobie". Pani policjant kryje szwindle zarządu fundacji, bo korzysta z pomocy tejże fundacji - najpewniej jest to jedyna fundacja pomagająca dzieciom w Polsce. Ofiara więziona i molestowana przez pedofila, po uwolnieniu nadal zamieszkuje w sąsiedztwie domostwa, w którym była więziona. A McDonald's o 8:30 serwuje Big Maka chociaż powszechnie wiadomo, że oferta klasyczna dostępna jest dopiero od 11 - rano to tylko McMuffin!;P
Doprawdy, przy tym wiara w wilkołaki i uwzględnienie istnienia tychże w testamencie to naprawdę mały pikuś. Pytam autorko, co dodają do wody w tym Lipowie, że tak wszystkim wali na dekiel? Że tak powszechna w tej społeczności jest zbrodnia, krzywda, nałogi, kazirodztwo, pedofilia!?

I jaki uzależniający opar unosi się znad tej książki, że wzbudza aż takie zachwyty?

środa, 20 lutego 2019

G./15 [18-19.02.2019]

Po powrocie z pracy spałam. Lubię ten kociopodobny stan. W pracy funkcjonuję normalnie - w moim odczuciu - a po powrocie do domu i wtuleniu w kąt kanapy, zasypiam niemal na siedząco. I lubię w tym stanie fakt, że czuję się odprężona i wypoczęta.
Słucham "Rodzanice" ale tak naprawdę, to wyłącznie z sympatii do Autorki. Kurcze, no... słabo jest. Zachowanie Weroniki, z której musi być fatalny psycholog, zważywszy na jej reakcje, Daniel z pragnieniem "mieć ciastko i zjeść ciastko", trup ścielący się tak gęsto, że aż robi się groteskowo, ta cała wieś, jakby z klucza jeszcze słabszej Szaptuchy + Mojry wyrwane z greckiej tragedii, każdy z każdym jak w "Modzie na sukces". Groch z kapustą. Brakuje mi opisów okoliczności, przyrody, mocniejszego zarysu postaci... dostaję dialogi i infantylne przemyślenia. Jak na 10 - jubileuszowy -tom, to szału nie ma.

Okazało się, że w ZUSie na komisję świadectwa ukończenia poszczególnych klas przez Ig są nie wystarczające. Mamy dostarczyć zaświadczenia ze szkoły. Rozumiem, że będą bardziej wiarygodne... Co miasto, to inne wymogi. Na szczęście w ogólniaku pani w sekretariacie wystawiła mi takie zaświadczenie od ręki, w gimnazjum mam odebrać w środę.

Mama wybrała się ze mną na zakupy. Obawiam się, że to był pierwszy i ostatni raz, bo wróciła tak zmęczona, że nie wiem ile czasu będzie dochodziła do siebie. Ale trzymam się nadziei, że spodoba jej się możliwość samodzielnego wyboru. Przy stoisku z warzywami rozbawiła mnie do łez mówiąc: jeśli jeszcze kiedyś będę narzekała, że kupiłaś złe ziemniaki, to puknij mnie w czoło !
W końcu sama dostrzegła, że nie tak łatwo sprostać jej oczekiwaniom :)

wtorek, 19 lutego 2019

eM./12 [19.02.2019]

Odwołałam naszą krakowską rezerwację. G. przez chorobę ma dużo zaległych sprawdzianów i kartkówek, ktoś musi go do tego przygotować i przypilnować. Poza tym chyba zbyt optymistycznie oszacowałam zdolności (a raczej chęci) płatnicze naszych kontrahentów, sporo musieliśmy wyłożyć na materiały a płatności zapewne wrócą nie wcześniej niż w połowie marca. No i zatrważającą kwotę pochłonęła naprawa rozrządu w samochodzie. A po rozmowie z M., która przekonała mnie, że Kraków najpiękniej poznać późną wiosną lub wczesną jesienią uznaliśmy, że może faktycznie to nie jest sprzyjający czas? Może zamiast zamglonego Krakowa lepszy będzie marcowy weekend w Tatrach, gdzie po feriach ceny spadły i nie powinno być tłumów? Zobaczymy.
Na obiad zrobiłam pieczone ziemniaki z sosem czosnkowym. Podobno ziemniaczek rozumie - wczoraj wybitnie potrzebowałam zrozumienia skoro w dwie osoby zjedliśmy kilogram ziemniaków! Na swoje usprawiedliwienie dodam, że po obraniu i upieczeniu było tego tyle, że zmieściło się na małych talerzach;)

eM./11 [18.02.2019]

W Walentynki, jak przystało na to święto, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Sprawdzałam, czy są może wyprzedażowe sztyblety z kotami a tymczasem... w oko wpadł mi zupełnie inny model botków, zdecydowanie bardziej wiosenny. Nawet cena, dla mnie wysoka, nie zniechęciła mnie. Okazało się, że nie ma mojego rozmiaru więc zapisałam się na powiadomienie o dostępności. Przyszło trzy godziny później, w dodatku tańsze o 30 pln (a od oferty sklepu na allegro o 60)! Więc kupiłam, wczoraj pan pocztowy dostarczył. Czy muszę dodawać, że jak tylko założyłam, tak zachwyciłam się i chciałam w nich spać?:)
Przez weekend zachwyciłam się serialem na HBO. Tak bardzo, że pierwszy oglądałam do trzeciej nad ranem, a drugi przez pół niedzieli tylko po to, aby... wrócić do pierwszego i obejrzeć go od początku. Ujął mnie tym staroświeckim sznytem, niesamowitą dbałością o scenografię, muzykę, kostiumy. Fabularnie jest dość przewidywalny ale cała oprawa sprawia, że dosłownie przeniosłam się do tych lat pięćdziesiątych, zrelaksowałam i zachwyciłam.

poniedziałek, 18 lutego 2019

G./14 [14-17.02.2019]

W Walentynki wylądowałam w gabinecie u psychiatry. No, to chyba okazałam sobie miłość i troskę. Lekarka, na podstawie mojej relacji, uspokoiła mnie co do Ig. Poza tym okazało się, że on dostaje ten sam lek, który przyjmuję ja. Znam działanie z autopsji, poza sennością i wyciszeniem emocji nie spowalnia myślenia i nie zauważyłam innych skutków ubocznych.

Uznałam, że dość tego katowania, gdy dotarłam do opisu czwartego wymiaru w trylogii "Wspomnień...". Kompletnie nie rozumiem tego, co słyszę, a co gorsza nawet wątki obyczajowe są ciężkie do ogarnięcia. Nie kojarzę postaci i w sumie mam wrażenie, że słucham jakiejś surrealistycznej powieści. No nie, poddałam się... zwłaszcza, że gdy sięgnęłam po  "Siostry", to zastanawiałam się, czy "Nie gaś światła" tylko słuchałam, czy oglądałam film ! I chyba dopiero teraz - w kontekście - doceniłam Miniera i plastyczność, wyrazistość jego opisów i wątków.

3/4 soboty i tyleż niedzieli przeleżałam, przedrzemałam lub po prostu spałam !

W niedzielę pojechałyśmy do Ośrodka. Cieszę się, że mama mobilizuje się i chce jeździć do ojca. I dobrze to na nią działa. A dodatkowo zdecydowała, że we wtorek pojedzie ze mną do sklepów i sama sobie zrobi zakupy takie, jakie chce !

czwartek, 14 lutego 2019

G./13 [12-13.02.2019]

Musiałam sobie zapisać plan dnia, żeby wszystko zrobić. Po pracy pojechałam na ostatni zabieg depilacji laserowej na łydki. Następnie odebrałam receptę dla mamy i dowiedziałam się, że w przychodni psychiatra w ramach NFZ już nie przyjmuje. Potem wpadłam do br1 zrobić korekty, a później robiłam mamie naprawdę małe zakupy + apteka. Miałam też wypłacić dla niej pieniądze z bankomatu, ale zapomniałam. Podjechałam do biedry, zrobiłam zakupy dla siebie i wróciłam do Leclerka, żeby wypłacić kasę. Chyba wiele to mówi o moim stanie, bo przejechałam obok sklepu i pojechałam do mamy ! Pod blokiem zdałam sobie sprawę, że nie poszłam do bankomatu.

W środę rano pojechałyśmy z mamą do okulistki. Z moimi oczami ok (odpowiednio do wieku :), recepty na okulary spodziewałam się. Dostałam na 2 pary, jedna do czytania, a druga do prowadzenia samochodu. Lekarka stwierdziła astygmatyzm nadwzroczny oka prawego i krótkowzroczny oka lewego. Mama ma zaćmę, ale póki co nie kwalifikuje się do operacji na NFZ.

Po południu miałam lekarza medycyny pracy. Jestem tak rozdrażniona, że wdałam się w pyskówkę z jakimś facetem, który nie mógł skończyć gadać i ostatnie słowo musiało należeć do niego. Gdy stwierdziłam, że niech już wejdzie bez kolejki i skończy rozmowę, to powiedział mi, żebym się do niego nie odzywała :) Dziś już mnie to bawi.

Telefonicznie umówiłam się na prywatną wizytę u psychiatry, bo nie wyrabiam tak bardzo, że mogłabym albo się kłócić, albo płakać. Względnie marzyć o izolacji od problemów. 
Ostatni tom "Wspomnień o przeszłości Ziemi".... to co sobie robię, to jakiś rodzaj masochizmu. Skoro już wysłuchałam dwóch tomów, każdy po ponad 20 godziny, to chcę skończyć tę trylogię, ale to trudne książki. Przerwanie teraz byłoby zmarnowaniem całego poświęconego czasu, ale męczy mnie ta ciągła koncentracja, żeby nie pogubić wątków. Niemniej... to przez tego audiobooka minęłam bankomat :)




wtorek, 12 lutego 2019

eM./10 [12.02.2019]

Ależ mamy pracy, biurowo zagrzebana jestem po uszy, a w dodatku moja samodyscyplina jest na tak mizernym poziomie, że nie ma opcji aby siąść przy komputerze o 8 i z małymi przerwami pracować do 16. Może powinnam tę domową część zamknąć na kłódkę?;)
W czwartek odebrałam swoje wyniki. Trochę niski poziom dobrego cholesterolu, reszta tak bardzo w normie, że nijak nie potrafię doszukać się żadnej choroby. Nawet te dodatkowe badania tarczycowe są ok (skoro norma jest do 34 a ja mam akurat 34). Jedynie poziom (a raczej niedobór) witaminy D zatrważający. Ale tu powinna wystarczyć konkretna suplementacja.
W piątek pojechałam na paznokcie. Tym razem zdecydowałam się na krótkie i bardzo naturalny blady róż. I umówiłam kolejne terminy aż do maja. 
W niedzielę rodzinnie poszliśmy na obiad do restauracji. Jedliśmy w pośpiechu, bo G. bardzo słabo się czuł. Teraz trochę żałuję, bo mogliśmy odłożyć ten urodzinowy obiad na przyszły tydzień. Do miasta pojechaliśmy samochodem na minuty. To podobno tania alternatywa dla taksówek. No nie wiem... rachunek wyniósł nas 20 pln a to niedziela, nie było korków, itp. Wracaliśmy Uberem - czyli z kierowcą - i zapłaciliśmy 17 pln. Ale to chyba tylko świadaczy, jak bardzo Uber wyzyskuje swoich kierowców:(
Wczoraj rozmawiałam z A., poprosiła mnie o pilnowanie domu i opiekę nad psami podczas jej wyjazdu. Nie wiem, jak to zorganizować - nie bardzo wyobrażam sobie samotny tygodniowy pobyt w tym domu, na odludziu. Nie chesz G. pobyć tam ze mną?;) No i tak od słowa do słowa - zostaliśmy zaproszeni na spędzenie świąt wielkanocnych w Kotlinie. Widok gór wprawia mnie w taką błogość, a perspektywa wiosennego spaceru na ukochaną górę... No nie umiem się nie cieszyć:)


G./12 [10-11.02.2019]

Powrót do domu powodował we mnie rozdarcie. Z jednej strony oddalałam się od Ig, co wywołuje... no tak, histerię... z drugiej, coraz bliżej swojego azylu czy bardziej nory, w której mogę się zakopać i zagruzować. Tak, chciałabym, żeby ten stan minął, żeby wszystko poukładało się od nowa, żeby już było "za pół roku", bo to TERAZ jest upiorne. Wizja mojego bezbronnego dziecka ściąga mnie w dół bezradności, niesprawczości, rozpaczy, a jakiekolwiek rozmowy sprawiają, że ten stan się tylko pogłębia.

Praca sprawia, że odnajduję poczucie bezpieczeństwa. Wręcz czuję jak wygładza mi myśli...

Skończyłam słuchać "Ciemny las" i w ramach przerywnika włączyłam Sierżanta Cuff`a. Tak jak w recenzjach, słucha się przyjemnie, ale bez większych wrażeń czy zachwytów, bardziej to słuchowisko niż opowieść.

poniedziałek, 11 lutego 2019

G./11 [06-09.02.2019]

Środa przed wyjazdem do Kr była bardzo pracowita. Rozliczałam wypłaty, wyszłam z pracy o 16-tej, ale i tak jestem wdzięczna, że nie ma żadnego problemu z urlopami niemal z dnia na dzień.

W czwartek zbierałam się do wyjazdu, jakbym szła na ścięcie. Jezu, te wszystkie problemy z przeszłości wydają mi się takie z dupy, tak błahe, że wywołują jedynie złość. Wiem, że wtedy były istotne i niby im nie umniejszam, ale... Wygłaskane te wspomnienia w mojej głowie, kiedy niemal wszystko było pod kontrolą. A teraz mam przed sobą obszar nie do ogarnięcia, bez możliwości zabezpieczenia i to mnie przeraża.

Rozmowa z lekarzami i terapeutką przebiegła spokojnie, tyle, że za każdym razem wychodzą jakieś trupy z szafy, co po prostu podcina mi nogi, tracę równowagę. Nie wiem jak poukładają się sprawy Ig. Oscyluję od dramatu po nadzieję i tak naprawdę może stać się wszystko co najlepsze, jak i wszystko co najgorsze.

W sobotę D przywiózł Ig ze szpitala po cyrku z przepustką. Nie potrafię ocenić, czy takie rzeczy, jak nie wypisanie przepustki przez lekarza po tygodniowym wałkowaniu tematu, to jakiś test, czy proza życia. Musze przyznać, ze D pokazał tę rzadko widywaną twarz zdecydowanego człowiek, który zawalczy o swoje.  Po śniadaniu poszliśmy na Kazimierz (nadal nie czuję klimatu), po drodze zahaczyliśmy o Good Lood (pierwsze w życiu lody w lutym) i dotarliśmy do kościoła na Skałce. Krypta Zasłużonych jest do końca marca zamknięta, ale weszliśmy do budynku bazyliki. Ogarnął mnie spokój i mogłabym się stamtąd nigdzie nie ruszać. No, ale :) wyszliśmy. Na dworze była wyjątkowo wiosenna pogoda. Wdrapaliśmy się na Wawel do Smoczej Jamy (otwarta od kwietnia), więc zeszliśmy na rynek. Chwilę spędziliśmy w lustrzanym labiryncie i pokoju Infinity. Lepiej brzmi niż wygląda :) no ale jakieś atrakcje były. Na koniec zeszliśmy do Muzeum na Rynku Głównym. Ehmy, byliśmy i to tyle.
Do obiadu w domu kupiliśmy w Kawiarni Europejskiej desery, małe dzieła sztuki :) zafascynowały całą naszą trójkę. Znalazłam odpowiednik tej metody.








Wieczorem odwieźliśmy Ig do szpitala z podwyższonym ciśnieniem i bólem brzucha.
Nie muszę chyba dodawać, że czułam się tak, jakbym wygrała tytuł najgorszej matki świata.

czwartek, 7 lutego 2019

eM./09 [06.02.2019]

Skończyłam słuchać "Siostry" Miniera. Po Nesbo to mój ulubiony autor kryminałów, bardzo też lubię czytanie Piotra Grabowskiego, i tak jak Harry Hole zawsze ma twarz Mariusza Bonaszewskiego, tak Martin Servaz w mojej wyobraźni wygląda jak Piotr Grabowski. Z radością odnotowałam fakt, że pojawiła się już "Zabójcza biel", więc - mimo że musiałam rano bardzo wcześnie wstać - posłuchałam kilkadziesiąt minut. Czy tylko ja nie bardzo rozumiem, dlaczego Robin wyszła za mąż za Matthew? Skoro przez całe swoje wesele myśli tylko o tym, aby nareszcie wyjść i porozmawiać ze swoim (byłym) szefem? Nie doszukuję się afektu w stronę Cormorana ale bardzo dziwi mnie fakt, że w chwili ślubu i wesela panna młoda w ogóle tym się nie cieszy, nie interesuje a wręcz męczy sytuacją. Czy ta rozmowa o robocie u detektywa ucieknie, czy co?

Wczoraj od 16 przymusowy post i odstawienie od herbaty i kawy. Więc oczywiście myśli krążyły wokół niski makaronu, kieliszka wina i filiżanki kawy:) A kurier dostarczył książkę z wydawnictwa. Może wyolbrzymiam ale jakoś poczułam się mile połechtana, kiedy na odwrocie okładki przeczytałam adnotację: Egzemplarz przedpremierowy przed ostateczną korektą. Trochę jakbym dostąpiła wtajemniczenia;) To teraz muszę zacząć czytać, zanim przeczyta reszta polskich czytelników!;)))

Rano piosenka. I obraz. Urzekła mnie ta tańcząca dziewczyna. I chyba trochę przypomniała czasy, kiedy byłam taką wiotką trzcinką. Przecieram oczy ze zdumienia, bo nie rozumiem - dlaczego wtedy tak bardzo mi to przeszkadzało???
A całokształt wybitnie wpływa na dobry nastrój. I słońce, które wczoraj i dziś - również. Jacek z Wir donosi, że widać już przebiśniegi i ranniki. A ja donoszę, że ptactwo z rana coraz bardziej hałaśliwe! Jest coraz bliżej, wiosna!


środa, 6 lutego 2019

eM./08 [05.02.2019]

Moje tabletki chyba zaczęły działać. Czuję się spokojniejsza, czuję że więcej chcę, mogę, potrafię. Oczywiście gryzę się, czy to na pewno ja, bo przecież ja to od lat rozmemłana, płaczliwa, wątpiąca, czy jednak antydepresanty. I czy możliwe, że przejmują nade mną kontrolę wysyłając miągwę do kąta a do życia powołują radosną, pogodną dziewczynę? Właściwie to nieistotne - przyjmuję z otwartymi ramionami. 
Zapisując się do biblioteki postanowiłam, że za każdą wypożyczoną (i przeczytaną;)) książkę odkładam do słoiczka 10 złotych, w ramach oszczędności, że nie kupiłam książki. Kiedy wczoraj wyszło słońce, kiedy pojawiła się myśl, że do wiosny coraz bliżej (paradoksalnie pojawiła się w dniu, w którym spadł śnieg i nie stopniał;P) słoiczek opatrzyłam naklejką "na kwiaty ogrodowe", i tym samym moje słoiczkowe 30 pln zyskało przeznaczenie a ja dodatkową motywację do czytania książek bibliotecznych:) Taaak... mój przyszły ogród widzę pięknym, kwitnącym, kolorowym...

Zbliżają się urodziny L. Wymyśliłam, że może w ramach prezentu pojedziemy na weekend pochodzić po Krakowie, tak po prostu na luzie. A kiedy weszłam na stronę booking.com to już nie było odwrotu, zarezerwowałam pokój w hostelu. W centrum miasta tak oczywistym, że jeśli się mocnej wychylę z łóżka to niemal dotknę "Damy z łasiczką";) Bardzo się cieszę, w myślach już spaceruję bulwarami nad Wisłą, chodzę po Kazimierzu, zaglądam na Kleparz. I - oczywiście - staram się wyciszyć tę myśl, że coś stanie na przeszkodzie.

No i zakochałam się w nowej piosence Fisz Emade. Tak, kiedy słyszę intro, kiedy wchodzi wokal odczuwam dokładnie ten euforyczny stan zakochania. To jest absolutnie doskonały utwór. Jeśli byłoby możliwe wejście w dźwięki to tarzałabym się w nich nago, bez opamiętania...


G./10 [01-05.02.2019]

Wreszcie skończyłam rozliczenia w br1 i br2.

Naprawili mi wycieraczki w samochodzie.

Doczytałam "Zabójczą biel". No ciekawa jestem wrażeń eM. ! Cała książka bardzo mi się podobała, ale... rozpisana jest na ponad 600 stron i jakby jeszcze zabrakło miejsca na dokładność. Nie pojmuję w jaki sposób Robin i Strike powiązali wątki - wydaje się to niewiarygodne, a motywy sprawców w kontekście zawiłości wątków słabe lub ograne... Niemniej i tak chętnie obejrzę ekranizację i posłucham audio :) Lubię ten klimat i opisy tak plastyczne, że oczami wyobraźni widzę całość.

Mama zdecydowała się na pomoc wolontariuszki w sprawie zakupów, ale wolontariuszkę chyba przygniótł rozmach mojej rodzicielki ;) Na razie ze współpracy nie wynikło nic ponad to, że mama została bez chleba i cukru.

D. dalej gotuje i piecze. Crumble wiśniowe wychodzi mu doskonałe ! A duszone udka w śmietanie zaskakująco dobre !

Piosenka z ostatnich stron "Zabójczej bieli", a ja w końcu sięgnęłam po Beatlesów.






wtorek, 5 lutego 2019

eM./07 [04.02.2019]

Poszłam do lekarza rodzinnego. W poczekalni stoczyłam bój z babą i aż do wieczora pławiłam się w samozadowoleniu, jakaż to byłam asertywna. Do lekarza umówiłam się tydzień temu, przystałam na zaproponowaną godzinę 14:15. W poczekalni bereciara poinformowała mnie, że co z tego, tu kolejka jest według kolejności przychodzenia pod gabinet i ona siedzi od 13. Stwierdziłam, że cóż, niech siedzi skoro lubi - ja wchodzę po osobie umówionej na 14. Dowiedziałam się, że jestem niegrzeczna, bezczelna i mogłam zapytać. Odpowiedziałam, że zapytałam "Kto z Państwa jest umówiony na godzinę 14" a pani nie odpowiedziała, widać grzeczniej zapytać nie umiem. No i weszłam według kolejności umawiania a nie zasiedzenia;)
Dostałam skierowanie do dermatologa, na poszerzoną morfologię, hormony tarczycy. Oraz odpłatne (NFZ refunduje tylko skierowania wystawione przez specjalistę) zalecenie zrobienia dodatkowych badań tarczycowych i oznaczenie poziomu wit. D3. Dopytałam w laboratorium i... no trochę mi nogi zmiękły. Koszt tych badań to: 40 + 60 + 193 pln. Tego nie przewidziałam:/
W domu szybko zrobiłam bardzo pikantną zapiekankę z ryżu, pieczarek i fasoli. I fajnie było tak gotować, kiedy mama stała obok i rozmawiałyśmy. A później powiesiłam zasłony w sypialni kupione ponad rok temu w Jysk (tak, tyle czasu zajęło mi obcięcie ich na długości) i zachwyciłam się, jak bardzo przytulny stał się nasz pokój. 
A! I jeszcze zaliczyłam wybitnie ładne ułożenie się włosów. Zaskakujące, że najbardziej służy im wtarcie żelu w ociekające włosy, wyciśnięcie nadmiaru wody w bawełnianą koszulkę i pozostawienie do wyschnięcia:) Nadal zaskakuje mnie fakt, że mam loki. Naprawdę mam!

eM./06 [03.02.2019]

Skoro biuro mam za ścianą, a i czasu wolnego więcej, to wyżywam się kulinarnie. Na piątkowy obiad zrobiłam gołąbki z włoskiej kapusty z farszem z kaszy pęczak, indyka i grzybów. Nieskromnie napiszę, że wyszły zachwycające. Na weekend przygotowałam pieczoną roladę z fileta z indyka nadziewaną szpinakiem, pieczarkami i mozarellą. I tartę z malinami i kremem tiramisu (bez amaretto). W dwie godziny przeczytałam "Artystę" Wojciecha Manna i prawie skończyłam oglądać "Młodego papieża". Długo unikałam tego serialu w przekonaniu, że to biografia jakiegoś papieża przed objęciem tronu piotrowego. Jakże się myliłam! Warto! Zdecydowanie warto, chociaż serial nie jest ani lekki, ani rozrywkowy. Za to Jude Law obsadzony znakomicie. Przystojny - wiadomo, ale jaki to aktor! Jest po prostu niesamowity! Jednocześnie ujmujący, piękny, łagodny, jak i odpychający, bezczelny, zagubiony. Bardzo, bardzo polecam:) 

piątek, 1 lutego 2019

G./09 [29-31.01.2019]

Wtorek: praca + br2. Środa: praca, br2, krótka wizyta u B i L (kugiel), zakupy dla mamy. Czwartek: urlop w br1, stacja diagnostyczna i wycena naprawy wycieraczek, głównie elektryka - po rabacie 850 zł. Wisienka na torcie w domu - faktura za gaz - 1100 zł. Także ten, no - wycieczki do Gruzji nie będzie. Bo marzyłam, że w styczniu kupię bilet lotniczy.

Wracam tak zmęczona, że po kilku kartkach "Zabójczej bieli" zasypiam. Do końca zostało mi 60 stron, ech...

Podjechałam w czwartek do D. Kupił piekarnik elektryczny i w ramach nowego hobby zaprosił mnie na łososia i crumble z wiśni (pieczone oddzielnie :). W Międzynarodowym Dniu Przytulania poczułam się pocieszona i przytulona :) Zwłaszcza po scysji na parkingu z jakimś facetem, którego chamowatość zgasiłam tekstem, że najwyraźniej rejestracja (WOS - czyli gmina) zobowiązuje.

A wieczorem na własnym, oblodzonym podjeździe wywinęłam orła. W końcu do czegoś przydała się moja - wciąż w fazie rozwoju - miękkość i puchatość, bo nie odniosłam żadnych obrażeń.

Na FB jest informacja o tegorocznej Akademii Życia. Tym razem w Przesiece. Tam jeszcze nie byłam, ale cieszę się z nowego/starego miejsca i dołożę wszelkich starań, by pojechać.

eM./05 [01.02.2019]

Dwa tygodnie ferii, dwa tygodnie poza domem, dwa tygodnie w Kotlinie Kłodzkiej. Poczułam się do granic możliwości rozpieszczona przez życie. Nie byłabym szczęśliwsza nawet, gdyby były to Alpy czy Bali (w sumie nie wiem, może byłabym?). W drugim dniu pobytu zaliczyłam spektakularne grzmotnięcie o lód. Tyłkiem - pół biedy, ale i głową. Przez chwilę byłam przekonana, że będę musiała skorzystać z osławionego SORu szpitala w Polanicy ale skoro nie zaobserwowałam niepokojących objawów (poza bólem szyi z przodu) to uznałam, że nie ma o co robić dramatu. Pozbierałam się i poszliśmy na spacer na Pasterskie Skały, gdzie znów spotkaliśmy rodzinę dzików (oraz przysypane śniegiem ślady polowania). Następnego dnia pojechaliśmy do Kłodzka kupić mini-raki, żebym już nie miała problemu z chodzeniem po wyślizganym śniegu. A przy okazji kupiłam (nareszcie!) prawdziwe, solidne - i pasujące do kurtki oraz czapki - buty w góry. I bluzę polarową. I kijki. Wtem! Stałam się miłośnikiem sklepów z wyposażeniem turystycznym. Całe zakupy podporządkowane były planowanej na piątek wyprawie w Góry Stołowe. W piątek zadzwoniła M., że jest właśnie na osławionym SORze szpitala w Polanicy, skręciła nogę, puchnie, boli więc z wyprawy nici. No nic. Pojechaliśmy więc na z założenia lekki, bardzo rekreacyjny spacer po trasach dla biegaczy narciarskich na Jagodnej. Było po uda śniegu, było błękitne niebo, było piękne słońce, na szlakach niemal bezludnie. I tak zrobiliśmy obie pętle - zamiast planowanych 4 km wyszło nam 16 km! Do schroniska wracaliśmy po ciemku, przy świetle księżyca. Grzane wino wypiłam niemal duszkiem, ruskie pierogi opiekane - pochłonęłam stoczywszy z L. bitwę na widelce:)

Następnego dnia poszliśmy na kolejny w zamierzeniu lekki spacer. Według nawigacji piesza trasa to ok godziny. Nam wyprawa zajęła prawie pięć godzin! Może dlatego, że szliśmy z G., poza tym wracaliśmy inną trasą (znacznie dłuższą) a tam - niespodzianka! - śnieg do kolan. Ale było cudownie, chociaż wróciłam ledwie żywa - tym razem 14 km. Kolejnego dnia L. poszedł o świcie na Śnieżnik. I kiedy przysyłał zdjęcia to aż żałowałam, że nie zmobilizowałam się. Ale też wiem, że naprawdę nie dałabym rady.

W poniedziałek L. wrócił do Poznania a ja zostałam z G. i psem. Nie musiałam gotować, prać, sprzątać - istny ocena wolnego czasu. I tym sposobem przeczytałam trzy książki. Raz przeżyłam chwile grozy, kiedy na wieczornym - krótkim - spacerze z psem zgasła mi latarka. Nie było księżyca, nie miałam telefonu, wracałam po omacku, a wiadomo - w ciemności na pewno czai się dzik albo wilk. Przyznam, że zapomniałam, jak ciemna, czarna, nieprzyjazna potrafi być noc poza miastem, gdzie brak latarni, lamp samochodów czy świateł z domostw. Następnego dnia doznałam prawdziwego wstrząsu, kiedy na trasie mojego zwyczajowego wieczornego spaceru znalazłam... sarnią nogę! I kiedy kolejnego dnia wychodziłam wieczorem G. ostrzegł mnie pocieszająco "tylko żebyś teraz nie znalazła całej sarny". Dziękuję, synu!  

W piętek przeniosłam się do M. i Ł. Jestem zachwycona ich domem, położeniem całej wsi, widokami. I zastawą z Włocławka, i umeblowaniem kupowanym tylko na pchlim targu, i tą duszą zamkniętą w starych fotografiach, przedmiotach, pamiątkach. Kiedy poszłam z M. na spacer, w zacinającym śniegu, i tak układałam w głowie problemy, którymi muszę zająć się po powrocie, to wcale nie czułam, że one jakieś niebotyczne. No są, nie ma co ukrywać, są. A ja zająć się nimi muszę, zamknąć, zakończyć. Ale jakoś z perspektywy gór, śniegu, słońca wcale nie wydawało mi się aż tak trudne. 

W domu czekał na nas smog, plucha i zepsuty piekarnik. Ale i zamówione w bibliotece książki, stęskniona mama, koty, zakupy, szkoła. Codzienność. Ale wzięłam się z nią za bary z całkiem nową energią i - aż się boję tego słowa - zapałem:)