wtorek, 26 marca 2019

G./22 [19-25.03.2019]

Mam wrażenie, że emocje wreszcie opadają, a może doszłam do granicy swojej wytrzymałości, gdy jest coś w rodzaju beznamiętności, pogodzenia, czy jak na tym obrazku, cieszenia się z tego, co jest.



To, co daje mi poczucie bezpieczeństwa, praca, br1 i br2 przeplatają się ze sobą w ramach cyklu rozliczeniowego.

Tata od środy jest z powrotem w Domu Opieki. Niestety, wbrew zapowiedziom lekarzy nie dostał rehabilitacji domowej i obawiam się, że zostanie przykuty do łóżka. W niedzielę byłyśmy z mamą w ośrodku, tata wygląda dużo lepiej niż w szpitalu, kontaktuje nie gorzej niż przed operacją, wykazuje się siłą, próbuje podnosić, ale jest w tym tak bezbronny jak dziecko.

W weekend miałam w domu Ig i Iz :) Jestem zdziwiona tym, co dzieje się ze mną w stosunku do tej dziewczyny, bo zaczęłam traktować ją jak swoje dziecko ! Widzę ile w niej troski i zapatrzenia w mojego syna i cała mięknę. Cóż, moja miłość ewidentnie wyraża się w jedzeniu, zrobiłam rybę po grecku, żeberka po amerykańsku, pierogi z kapustą i grzybami, upiekłam udka z kurczaka, szarlotkę i usmażyłam całą furę pączków z wiśniami i kremem karpatkowym. W sobotę byliśmy na obiedzie u mojej mamy. Był taki moment, gdy Ig siedział na kanapie, moja mama trzymała go za jedną rękę, Iz za drugą, a ja stopą trzymałam jego stopę. Trochę to zabawne, a trochę rozpaczliwe. Została mu bruzda na szyi. Może za mało czasu minęło, ale chyba będzie blizna...

Zakochałam się w cieście drożdżowym ! Wyrośnięte pączki są tak lekkie i puchate, jakby nic nie ważyły. Przeżywam prawdziwą rozkosz, gdy miętolę to ciasto, wypycham pęcherzyki powietrza, zawijam wiśnie, a potem leciutkie wkładam do gara z rozgrzanym olejem !

W międzyczasie przesłuchałam drugą część "Sierżanta Cuff`a" -  co jest rzadkością - lepsza od pierwszej; "Wielkie kłamstewka", równie dobre jak serial, tyle, że z innym zakończeniem (lub inne zapamiętałam), "Księgobójcę " urzekł i wchłonął mnie smutek, a książkę uważam za kompletną pod każdym względem, a teraz zaczęłam "Ślepowidzenie" rekomendowane prze R - choć recenzje na Lubimy czytać nie zachęcają.

poniedziałek, 25 marca 2019

eM./18 [25.03.2018]

Chwiejność moich nastrojów przeraża mnie. O świcie budzę się i dosłownie trzęsę ze strachu, w południe wychodzę na słońce, na wiatr, idę 5 kilometrów i wierzę, że wszystko jednak poukłada się, a patrząc na pączki na drzewach to wręcz popadam w euforię. I mam wrażenie, że ani lęk, ani euforia nie są stanami emocjonalnie adekwatnymi do sytuacji.
Z moich ambitnych planów czytania książek z biblioteki wyszło wielkie nic, podobnie jak z doczytaniem kilkunastu stron książki, którą powinnam zrecenzować jakiś miesiąc temu. Jedyna aktywność na jaką znajduję w sobie chęci to praca, projekty i słuchanie audiobooków. Boli mnie żołądek więc wróciłam do sprawdzonej metody picia siemienia lnianego. Czuję się jak własny więzień, a nie pomaga fakt, że ów więzień tkwi w celi mimo otwartych drzwi... Mam tak wiele pretensji do siebie, że aż chciałabym umieć czasem poobwiniać kogoś, los, cokolwiek zamiast wciąż nosić ten emocjonalny, pokutny wór. 
Dość samobiczowania. Czasem nawet mnie coś wychodzi. L. zawiózł ostatni ocalały kawałek sernika do Jacka. W pracowni była jackowa żona, spróbowali i stwierdzili, że sernik lepszy niż z La Ruiny. Uznaję więc, że był po prostu niesamowicie smaczny:) Ucieszyły mnie takie słowa płynące od kogoś profesjonalnie zajmującego się piekarnictwem.
Nałożyłam hennę na włosy. Tym razem dodałam cynamon, żeby zgasić i nieco ochłodzić żółte tony, które wybijają na moich siwych włosach. No i wyszedł bardzo ładny rudy, taki zgaszony jak chciałam. Poza tym... uwielbiam ten pohennowy efekt pogrubionych włosów. I pohennowy zapach ziół długo utrzymujący się na włosach. W tej materii jestem wyjątkiem, bo wciąż na grupach i forach natykam się na pytania, jak zniwelować ten zapach:)

Dawno nie było o zapachach, prawda?
W sobotę wyjęłam z szuflady z próbkami i odlewkami (tak, mam osobną szufladę na kolekcję) fiolkę z kilkoma mililitrami zapachu, którego chyba jeszcze nie testowałam. Przez wielu uznawany za szczyt sztuk perfumeryjnej, najdoskonalszy zapach świata. Długo odwlekałam spotkanie w obawie, że nie będę umiała docenić tej sławy, legendy i kunsztu. I coś w tym jest, że ta kompozycja mnie jednocześnie uwodzi, ale i przytłacza. Pierwszą nutą jest gęsty, rumowy trunek z suszonymi owocami, dosłownie czuć i lepkość, i słodycz, i alkohol. I to pierwsze wrażenie bardzo mnie zniechęca - dla mnie jest za mocno, za ciężko, za gęsto. A po dwóch godzinach wychodzi cudowna nuta przyprawowego goździka i cynamonu, położona na mojej absolutnie ukochanej, drzewnej nucie sandałowca. I mogłabym je pokochać tylko dla tej ostatniej, przyskórnej i bardzo trwałej nuty. Ten ostatni akord jest naprawdę cudowny - orientalny, kojący, ciepły a przy tym lekki i taki intymny.

wtorek, 19 marca 2019

eM./17 [19.03.2019]

Marzec od kilku lat jest dla mnie ciężki i trudny. Pojawiają się te dni, kiedy słońce, ciepły wiatr i aż chce się żyć, a kolejnego dnia podmuchy porywistego wiatru, siekący deszcz i poranne przymrozki skutecznie upewniają, że to jednak zima, nadal zima. 
Znów budzę się w nocy, wcześnie rano, układam w głowie plan spraw, które muszę, ogarnia mnie jakaś panika, że coś przeoczę, zapomnę, zaniedbam. A o te najbardziej zaniedbane sprawy to w ogóle nie potrafię zadbać. Leżą, wołają, a nawet wiem, że gdy wreszcie się z nimi zmierzę to będzie po prostu łatwiej. Ale na samą myśl chowam głowę w ramionach i po prostu uciekam. Milion wymówek... to silniejsze ode mnie.
Wczoraj poszłam do dermatologa na wymrażanie ciekłym azotem zmiany na nosie. Włożyłam kowbojki, ulubioną koszulę, płaszczyk, perfumy, pomalowałam oko... i poczułam się innym człowiekiem. Fakt, że rozjaśniłam też włosy mocno poprawił mi nastrój. Dziś odprowadziłam G. do szkoły, wracałam bardzo okrężną drogą nabijając na licznik niemal osiem tysięcy kroków. W dzikim sadzie zerwałam kilka gałązek z maleńkimi zalążkami  pączków. Wpatruję się w to nowe życie powoli rozkwitające na moim parapecie. 
A poza tym nikt nie płaci, wznoszę się na wyżyny kreatywności unikając zbędnych zakupów i gotując z tego, co jest w domu. I tak kiedy kupiłam dwie kostki twarogu śmietankowego ze Strzałkowa (z przeznaczeniem na pierogi leniwe), których nie zużyłam przez cztery dni postanowiłam upiec z nich jakiś sernik. Eksperymentalnie bo zawsze posiłkowałam się serem już mielonym. Uznałam, że mieszadłem robota da się go rozdrobnić i... upiekłam najprawdopodobniej najpyszniejszy z moich dotychczasowych serników! Ciężki, mazisty, kremowy o posmaku cytrynowym, z polewą z gorzkiej czekolady. Jednak wyroby ze Strzałkowa to jest klasa sama w sobie, obawiam się że to już pozostanie mój ukochany sernik na serniki, w dodatku dostępny w sklepie pod domem.
Ponownie słuchałam "Ciemno, prawie noc", nawet nie liczę który to raz. Chciałabym zobaczyć film ale w tej powieści jest tak gęsto, onirycznie, tajemniczo, że mam poważne obawy, czy to wszystko da się przełożyć na język filmu. Pamiętam moje rozczarowanie po szybkiej wycieczce pod Zamek Książ, tym tłumem, nieco jarmarczną atmosferą na placu przed zamkiem. Po lekturze znów widzę go pięknym, niedostępnym, pełnym kotów, duchów i mroku. Potęga słów, potęga wyobraźni. A książka niezmiennie mnie zachwyca i trochę rani.

Wczoraj na drzewie siedział kos i śpiewał.
Piękne to było...

G./21 [10-18.03.2019]

Mój horoskop w lokalnej gazecie: "Nuda Ci nie grozi. Nie wszystkie "atrakcje" przypadną Ci do gustu, ale ogólnie da się wytrzymać. Spokój pod koniec tygodnia. Odetchniesz z ulgą... Dobry dzień: 23". Tak więc większość "atrakcji" które serwuje mi Los w ogóle nie są "w moim guście".  Do tej kategorii zaliczałabym lekkość i beztroskę, skupianie się na regularnej i zdrowej utracie zbędnych kilogramów, przypływie i pławieniu w nadmiarze gotówki, planowanie remontu domu, renowacji ogrodu, wakacyjnego wyjazdu... to byłoby BARDZO w moim guście ! A tymczasem emocjonalny rollercoaster wiezie mnie od grypy żołądkowej i słabo stabilnego syna nr2 do rozstrojonego syna nr1, poprzez rozmemłanego D., ze szpitalnym thrillerem na granicy życia i śmierci... W środę poczułam, że mam dość, tego jest za dużo na mnie jedną, że najzwyczajniej nie dam rady. Powiedziałam (chorej na grypę mamie), że ona MUSI zająć się sprawami ojca. I zajęła się, dzięki czemu ominęła mnie wizyta w przasnyskim sądzie... W sobotę po rozmowie z anestezjolożką nastawiłam się na najgorsze, ponieważ nie wiadomo było, czy organizm taty poradzi sobie z narkozą, także w tym wszystkim przeżyłam chwile euforii i szczęścia, że jednak wytrzymał !

Kończę słuchać Udrękę i ekstazę. Nie wyobrażam sobie jaki ogrom pracy wykonał Irving Stone, by zgromadzić materiały do napisania tej wybitnej, wciągającej i niesamowitej książki. Podążanie za Michałem Aniołem, szukanie zdjęć jego rzeźb i fresków było wspaniałą przygodą. Zestawienie tego biednego człowieka, uwikłanego w decyzje (w tym kaprysy) kolejnych papieży, na którym wisiała cała rodzina, wżarta w niego jak jemioły w drzewo z pasją tworzenia, która zachłannie spalała go i pożerała robi piorunujące wrażenie ! Genialny artysta został fenomenalnie sportretowany. Miałam nadzieję, że Michał Anioł uwiecznił swoją twarz i tak się stało w rzeźbie "Zmierzch".
Także w "moim guście" mieściłoby się też zwiedzanie Florencji i Rzymu !


niedziela, 10 marca 2019

G./20 [05-09.03.2019]

Skończyłam słuchać Wielką samotność i mam mieszane uczucia. Na pewno spodziewałam się zupełnie innej historii, ale że w ogóle myślę o tej książce, to plus. Odczułam co najmniej 3 odrębne płaszczyzny. W warstwie opisu życia na Alasce autorka jest wiarygodna, widać, że wie o czym pisze, zarówno jeśli chodzi o sferę obyczajową, związaną z codziennością życia społecznego, jak i z opisami przyrody. Wtapiają się w nią losy Ernta i Cory. On jest weteranem wojny w Wietnamie i nie radzi sobie z PTDS. Ona delikatną i wpatrzoną w niego kobietą, która jest gotowa rzucić wszystko i ruszyć na koniec świata, byle z Erntem. Mocno poczułam, że choćby człowiek dotarł do wymarzonej ziemi obiecanej, to jeśli nie zajmie się swoimi demonami, to długofalowo najwspanialsze okoliczności przyrody, nie ochronią go przed piekłem. A Ernt uznał, że Alaska go wyleczy. Dotkliwie, lecz realistycznie i bez przesady można poczuć toksyczną i niszczącą relację tej pary. W tych dwóch płaszczyznach książka jest na 100%. No ale frontmenką jest Leni, córka wspomnianej pary. I jej wątek przypomina szalony wektor rzucany od "Ani z Zielonego Wzgórza", przez "Zmierzch", "Romeo i Julię", zahaczenie o "Biały oleander", a finalnie połączenie "Klanu", "Przystanku Alaska" i czegoś Nory Roberts... Coś, co jak podejrzewam w zamiarze miało być twistem, wywołuje niedowierzanie i pytanie: serio ? Zbędne i zbyt efekciarskie, by całość traktować poważnie. A szkoda. Może, gdybym miała 15-20 lat, to uznałabym tę książkę za świetną. Ale niestety jestem dużo starsza.

8 marca w pracy dostałam kwiatki i czekoladki :) Wieczorem R. przyjechał po mnie i razem z K., jej mamą i jeszcze kilkoma dziewczynami z Obierwi poszłyśmy na spotkanie zorganizowane przez Klub Aktywnych Kobiet. Przyznam, że oniemiałam, gdy zobaczyłam zaproszonych gości: sołtys, wójt, 2 radnych oraz rektor jednej z gdańskich uczelni (pochodzący z okolic O) z wykładem "Klimat domu rodzinnego jako czynnik motywujący do działania". Nie jestem wojującą feministką, ale poczułam się jak kurka w stadzie, które panowie ze swej patriarchalnej pozycji ogarniają i instruują jak myśleć i żyć. Po trwającej jakieś 1,5 godziny części oficjalnej dostałyśmy kolację i 2/3 kurek ruszyła do swoich gniazd... Został jedynie nasz stół, gdzie przy winie przegadałyśmy do 1 w nocy.

Fakt, że ulewa mi się i coraz trudniej powstrzymuję emocje. W sobotę w kolejce po wędlinę facet, który stał za mną włączył w swoim smartfonie program motoryzacyjny z normalnym poziomem głośności. Myślałam, że szag mnie trafi, nie mogłam zebrać myśli. Odwróciłam się do niego i spytałam, czy on tak na poważne ? Spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. Spytałam, czy mam włączyć swojego audiobooka i ustawić mu przed nosem ? Odparł: a co, nie może się pani skupić na zakupach ? Potwierdziłam, że chyba czyta mi w myślach, nie mogę !!! Wyłączył wzdychając "o Jezu..."



czwartek, 7 marca 2019

eM./16 [07.03.2019]

Przednówek. Przesilenie wiosenne. Odczuwam każdą komórką ciała. Jestem chodzącą niechęcią, zmęczeniem, sennością. Trudno mi zmobilizować się do najprostszych codziennych czynności, w kwestii tych poważniejszych przyjmuję pseudonim prokrastynacja. 
Tydzień temu byliśmy na pogrzebie. Kupiłam bukiet dziewięciu kalii, zapłaciłam 30 pln. Kiedyś kalie to były bardzo drogie kwiaty - teraz jedna kosztuje 3 pln. Było bardzo wzruszająco, w chwili kiedy W. czytał wiersz napisany przez przyjaciółkę dla zmarłej - popłynęły mi łzy. Nie miałam nastroju na tłustoczwartkowe szaleństwo - kupiłam każdemu po pączku w pobliskiej cukierni. Pączki były paskudne więc dobrze, że poprzestałam na jednym:) Za to w sobotę, bez kolejki, kupiliśmy pączki u pani pączkowej. Tańsze, świeże, jeszcze ciepłe i najlepsze w mieście:)
Mam dwa zlecenie graficzne. Ale idą jak po grudzie. Zapewne dlatego, że zamiast siedzieć i projektować wybieram leżenie z audiobookiem. Z książką do recenzji utknęłam w połowie. Niby tłumaczę sobie, że boli mnie ręka kiedy leże i trzymam książkę (co jest prawdą) ale mam wrażenie, że to jednak słaba wymówka.
W poniedziałkowy wieczór pojechałam na paznokcie. Kolor wybierałam przy sztucznym świetle - mocny, intensywny czerwony. Tym razem zostawiłam trochę dłuższe paznokcie, wyglądają obłędnie. Natomiast kolor... w świetle dziennym jest neonową czerwienią wpadającą nieco w mocny róż, nieco w oranż (żadne zdjęcie tego nie oddaje, każde gasi ten kolor)! Zdecydowanie nie jest to kolor bezpieczny:) Czuję się bardzo cudacznie z tą moją zgaszoną facjatą, zachowawczym stylem ubierania się i takimi wyzywającymi paznokciami. Jeszcze trzy tygodnie muszę się przemęczyć;) 
Poza tym... jak to marzec. Bóle głowy, bóle stawów. Wciąż chce mi się płakać, budzę się o świcie z kołataniem serca, z galopadą myśli, z niepokojem. Chwilę później zasypiam ale... to nie jest mój najlepszy czas. Powtarza się ten schemat od kilku lat więc nie wpadam w panikę. Po prostu tęsknię za lepszą wersją siebie.

wtorek, 5 marca 2019

G./19 [01-04.03.2019]

Podjechałam do Media Markt`u po termometr cukierniczy. Znalazłam go w ofercie sklepu internetowego. Chłopak z obsługi był tak zdziwiony, że jest coś takiego i, że ja chcę to coś do domu, a nie do firmy i czy na pewno nie chodzi mi o glukometr, oraz po co mi to ??? W sklepie stacjonarnym nie mieli, zamówić nie mogli, więc gdy dojechałam do domu zamówiłam w Media Expert, bo mnie on tym wydziwianiem, a panny z obsługi ignorancją rozdrażnili. No po prostu w dalszym ciągu, to sklep dla idiotów !

W sobotę skończyłam rozliczenia w br1 i zamknęłam mc luty. Teraz jakieś 2 tygodnie spokoju.
D. od kilkunastu dni świrował, w sobotę przeszedł sam siebie w wynurzaniu swoich życiowych refleksji na WhastApp`ie do tego stopnia, że poczułam, że moje granice zostały przekroczone, cała, przyjazna relacja zaorana.
Z tego wszystkiego w ramach odreagowania sprzątnęłam w zakamarku w kuchni.

W niedzielę miała przyjechać Il z Łodzi, ale rano odwołała przyjazd, bo zachorowała jej mama. Ponieważ nie zrobiłam w domu absolutnie nic celowego pod kątem sprzątania i gotowania, to po prostu wróciłam do łóżka. I tak całą niedzielę przedrzemałam. W ciągu dnia zrobiłam jedynie z połowy porcji testowe pączki nadziewane kremem karpatkowym. Za bardzo rozgrzałam tłuszcz, więc się spaliły, także termometr jest mi niezbędny ! :) Obudziłam się na finał TTBZ i znów zasnęłam. Gdy w poniedziałek zadzwonił budzik, a ja pomyślałam: o nie ! jeszcze 5 minut ! - to samej nie chciało mi się wierzyć, że mogłabym spać kolejne kilka godzin !

Skończyłam słuchać "Rękę mistrza". Zastanawiałam się, czy przeczytałabym ją w wersji papierowej - nie wiem, bo są momenty męczące, w których mogłabym wymięknąć i byłoby to nie fair w stosunku do książki. Adaptację filmową wyobrażam sobie bardzo obiecująco, szczególnie w zakresie upiornych efektów specjalnych, z tym, że nie lubię horrorów. Ala samą powieść w wersji audiobooka oceniłam jako rewelacyjną. Taki kawał dobrej, chwilami prawdziwie zabawnej, czasem okropnej historii, która jest nie tylko rzetelnie skonstruowana i napisana, ale przy całej złożoności wątków zachowuje lekkość i podtrzymuje ciekawość czytelnika/słuchacza. I mam wrażenie, że jestem wiekowo lub sytuacyjnie właściwym odbiorcą, bo gdy słyszę: "osiągnęliśmy wiek, w którym życie przestaje nam dawać, a zaczyna zabierać", wiem, że to prawda.

W poniedziałek odebrałam termometr i ponownie zrobiłam pączki. Wersja z wiśniami - nie ma co gadać - wyszła koncertowa ! Połowę usmażyłam pustych i nadziałam później budyniem. Ten eksperyment okazał się porażką ! Żeby nie było, że zjadłam wszystkie sama, nie :) Część zawiozłam do B i L, a kilka następnego dnia do pracy. Zamiast 4 żółtego i 1 całego jajka użyłam 5 żółtek, a po usmażeniu od razu pączki lukrowałam i we wtorek rano nie były czerstwe !

Muszę dodać, że kupiłam sobie gacie o rozmiar większe, niż przez ostatni rok i z tego co widzę ten kierunek aktualnie obrałam.

piątek, 1 marca 2019

G./18 [25-28.02.2019]

Zauważam, że rano jest jasno, co chyba mimo woli podnosi mnie na duchu.

Wszystkie dni praca i br2, więc jedyne na co mnie stać, to słuchanie nowego audiobooka, tyle, że w wersji nagranej kiedyś dla niesłyszących, a nie z Audioteki. Po raz kolejny jestem zaskoczona, jak dobrym pisarzem jest Stephen King. 20% za mną i mam nadzieję, że nie zepsuje tak ciekawie rozwijającej się historii. Kartami wspomnień każdy gra, tak jak mu wygodnie.  Bardzo trafiło do mnie to zdanie.
Nie sięgam po książkę, padam między 20 a 22. Z jednym wyjątkiem !
W środę postanowiłam zrobić pączki i zostawić je na strychu do rana. Generalnie plan nie był zły, ale brak doświadczenia z ciastem drożdżowym wyszedł mi bokiem. Pączki wyrosły ogromne, lecz dopiero przy ostatnich 4 szt (na zdjęciu w garze) wpadłam na to, że trzeba je po prostu jeszcze raz uformować i dać chwilę na wyrośnięcie. Także 90% to były chmurkokształtne placki. Trzeba jednak przyznać, że świeże co nie dowyglądały, to dosmakowały :)