środa, 24 kwietnia 2019

G./24 [08-23.04.2019]

9 kwietnia zważyłam się i zrobiło mi się strasznie smutno. Który to już raz mam zacząć tę walkę z wiatrakami ? Nie znajduję sposobu, metody, żeby zrównoważyć realne potrzeby mojego ciała z emocjonalnym zapotrzebowaniem umysłu. Wyniosłam wagę z łazienki, żeby zważyć się ponownie za miesiąc i zobaczyć co wyjdzie z jedzenia samych zup.

Na nic zdał się mój upór i brak zgody na zamieszkanie Iz z Ig w Kr. Na każą kłodę rzuconą pod nogi następnego dnia znajdują rozwiązanie, a ja szczególnie upierdliwa być nie potrafię. Spasowałam trochę z powodu ich zaangażowania i myślę sobie, że do września 4 miesiące. Niech pomieszkają razem i zobaczą, że na dłuższą metę problemy nie znikną w czarodziejski sposób i w dalszym ciągu trzeba będzie się z nimi mierzyć. Być może wsparcie, które sobie dadzą będzie pomocne.

Na święta nie robiłam nic !
W piątek wieczorem odebrałam Ig z dworca.
W sobotę pojechaliśmy ze święconką. Po powrocie do domu zrobiłam domowe burgery i pączki z wiśniami. Mega !!!  W międzyczasie Ig z D pocięli gałęzie, które pozostały po tulipanowcu. Były tak ciężkie i grube, że sama nie dałam rady ich ruszyć. Okazało się, że na weekend majowy D ma już plany - wyjeżdża z kuzynką do Gdańska. Myślałam, że pojedziemy do Kr zobaczyć nowe mieszkanie Ig, zawieziemy mu trochę garów i kuchennych sprzętów. Zrobiło mi się bardzo przykro... ale z drugiej strony, no niechże skończy się ta moją więź i bycie nie-żoną.
W niedzielę zrobiłam pączki z masą karpatkową - tu muszę jeszcze popracować nad tematem ! Spieszyłam się, ciasto rosła zbyt krótko i niestety, wyszły buły. Pojechaliśmy do mamy na obiad. Święconą podzieliliśmy się na końcu, wszyscy wzruszeni życzeniami.
Ig we wszystkie wieczory brał auto i spotykał się ze znajomymi, a ja słuchałam audiobooka.
W poniedziałek razem z mamą pojechałyśmy do Domu Opieki. Tata był w wyjątkowo dobrej formie. Akurat zjadł zupę więc podałam mu drugie danie. Ucieszyłam się, że jest zdecydowanie silniejszy i chyba trafiłyśmy w najlepszy czas jego aktywności.
Po południu spędziłam trochę czasu z Ig., ale przygnębiła mnie nasza rozmowa. Boję się, że on okopie się w stanie rozmełania, wycofania, takiej stagnacji i gnuśnienia. Odwiozłam go do autobusu, a wieczorem wpadłam do B. i L. Zadzwoniła do mnie kuzynka, że zmarła córka mojego chrzestnego i pogrzeb jest we wtorek, a w emocjach nikt wcześniej nie pomyślał, żeby mnie zawiadomić.

Wyszłam z pracy wcześniej i pojechałam w zamieci piaskowej !!! do M na pogrzeb 33-letniej kuzynki. Prawie jej nie znałam, ze względu i na odległość, różnicę wieku, jak i luźne relacje rodzinne, ale bardzo włączyły się moje emocje związane z Ig, zrozumienie bólu rodziców. Ostatnim utworem, który wybrzmiał na cmentarzu był Every Breath You Take. Chciałam wracać do O, ale rodzina namówiła mnie, żebym została na stypie. Przyznam, że ciągnie mnie do nich jakaś atawistyczna potrzeba stada, odcięta przed laty przez moją mamę. To było pomimo okoliczności dobre, przegadane, ciepłe popołudnie. Pod koniec uczestnicy mogli obejrzeć pokaz slajdów ze zdjęciami M. Mocny, wzruszający moment, chyba najlepszych chwil z jej życia.
Po powrocie do O poszłam do br2 ale niewiele zrobiłam. Pękała mi głowa, czułam zawroty. Obawiam się tej kumulacji zmęczenia.

Wysłuchałam "1945. Wojna i pokój", "Złotą klatkę", "Kieślowski. Zbliżenie" i "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".

Magdalenę Grzebałkowską lepiej mi się słucha, niż czyta. Przez Beksińskich nie przebrnęłam. "1945..." uświadomiła mi coś, nad czym nigdy wcześniej nie zastanawiała się i przyjęłam koniec wojny jako jakąś konkretną datę. Wojna - ciach - koniec wojny - pokój ! bez fazy przenikania, przesiedleń, armii radzieckiej, partyzantów czy żołnierzy wyklętych (jakkolwiek niejednoznacznych). Ogromu dramatu, który niesie wojna, kotła, w którym przez kolejne dziesięciolecia jeszcze się gotuje... 

"Złotą klatkę" po ostatnich audiobookach potraktowałam rozrywkowo, zresztą jak można inaczej :) W "Sadze o Fjallbackce" podobały mi się zbrodnie i lektor, za to do granic możliwości lub niemożliwości irytowała swą infantylnością główna bohaterka, Erika. Dałam radę wysłuchać chyba 2 tomy, toteż Faye jako postać i tak wydała mi się jakaś sensowniejsza, natomiast fabuła z jednej strony wydumana, a z drugiej nie stanowiąca niczego odkrywczego. No taka wydmuszka.

"Kieślowski. Zbliżenie". Gdyby nie eM. nie zdecydowałabym się na tę książkę. KK, którego widziałam w wywiadach zawsze mnie odstręczał, był obcesowy i nadęty. Jego filmów nie lubiłam, choć ceniłam. I tu na początku też utwierdzałam się w swoich odczuciach. Ale im dalej, tym bardziej zobaczyłam, że to był bardzo skomplikowany człowiek nie dający się przyszpilić i jednoznacznie zakwalifikować, oblepić łatkami i cześć. Polubiłam go i zrozumiałam zarówno jako człowieka jak i artystę. Pewnie to całokształt; praca autorki - Katarzyny Surmiak-Domańskiej i lektora - Artura Barcisia - nie wyobrażałam sobie, że książka biograficzna może tak głęboko poruszać i wywoływać wielokrotnie wzruszenie i śmiech.

Postanowiłam odetchnąć i posłuchać cykl Millennium. Kiedyś czytałam pierwszy tom, więc przypomniałam go sobie, a teraz zaczęłam część drugą i docieram do momentu, w którym skończyłam przed laty czytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz